Pracowałam w hurtowni farmaceutycznej. Praca w szybkim tempie, aby zdążyć z wysyłką zamówionych leków do aptek. Ale współpracownicy bardzo życzliwi, weseli i to chyba było najważniejsze.
Akurat były chłodne dni, być może to była późna jesień. Za oknami ciemno, wiał silny wiatr i padał deszcz.
Siedzieliśmy w stołówce, mieliśmy przerwę na posiłek. Jak zwykle hałas, jeden przekrzykiwał drugiego. Ktoś w międzyczasie opowiada dowcip i fala śmiechu w jadalni.
Spoglądałam na koleżanki i kolegów myśląc sobie – jak niewiele ludziom do szczęścia potrzeba, nastawiając się pozytywnie na dalsze godziny pracy.
Byle wytrwać do rana, bo to akurat była nocna zmiana.
Na przeciwko mnie usiadł mężczyzna, który pracował w hurtowni około dwa tygodnie. Śmiałość nie była jego mocna stroną, raczej był spokojny i skryty. Na imię miał Paweł.
Siedział sam przy oknie z dala od wszystkich. Widocznie wolał spokój, miał dystans do ludzi.
Spoglądałam na niego zastanawiając się czy może przysiąść się do niego, tak do towarzystwa. Jednak Paweł wcale nie był sam.
Ogarnęło mnie to dziwne uczucie – szybkie bicie serca, ucisk w skroniach i w gardle, echo jakbym była w jaskini. Wiedziałam, że ktoś przyszedł do Pawła.
To była szczupła kobieta z ciemnym cieniutkim warkoczykiem z tyłu głowy.
Siedziała na krześle obok Pawła i cały czas patrzyła na niego jak w najpiękniejszy obrazek.
Na mnie w ogóle nie spojrzała, nic nie mówiła tylko z uwielbieniem patrzyła na Pawła, który spokojnie sobie pił kawę i jadł kanapkę.
Po chwili wszystko minęło, znowu usłyszałam śmiechy i wrócił obraz nas wszystkich.
Znałam to uczucie, więc nie zrobiło to na mnie aż tak wielkiego wrażenia, jak kiedyś za pierwszym razem.
Chociaż przyznam, że zaczęło mnie to trochę irytować. Ponieważ nie potrafiłam tego kontrolować. Co innego, gdy podczas medytacji to ja zapraszam Istoty, ale co innego, gdy Oni sami w ciągu dnia przychodzą w najmniej odpowiednim momencie.
Po śniadaniu, gdy wróciliśmy do pracy zastanawiałam się czy powiedzieć to Pawłowi? Brakowało mi odwagi.
Jednak myśl ta dręczyła mnie jakiś czas, postanowiłam więc porozmawiać z Pawłem.
Paweł obsługiwał wózek widłowy, rozwoził kartony z preparatami na regały. Podeszłam do niego, aby poszukał jakieś leki do wysyłki. Okazał się bardzo życzliwym i miłym pracownikiem. Chwile porozmawialiśmy o pogodzie, o pracy itd… Ale na odchodne zapytałam:
– Paweł, czy znasz szczupłą kobietę o ciemnych, cieniutkich włosach splecionych w warkocz?
– Nie Ania, ja nie znam ludzi z Szamotuł, ani z Poznania. Przeprowadziłem się miesiąc temu z żoną spod Warszawy w poszukiwaniu pracy. Tak więc sama rozumiesz nie mam znajomości, więc na pewno nie znam tej kobiety.
– Tak rozumiem. A tak z ciekawości zapytam – może kiedyś znałeś ale nie ma już jej miedzy nami, jest po drugiej stronie? – ciągnęłam temat dalej.
– Tak wyglądała tylko moja mama z nieżyjących już osób – odpowiedział ot tak na luzie.
Serce mocniej mi zabiło, ponieważ już wiedziałam kim był ten Duch w jadalni.
– Ale dlaczego pytasz i skąd wiesz o mojej mamie?
– Paweł, czasami widzę więcej aniżeli tylko świat fizyczny. Tak już mam od dziecka, taka się urodziłam. Dusze zmarłych czasami chcą, abym coś przekazała, a czasami tylko patrzą na ludzi.
– Twoja mama siedziała podczas przerwy obok Ciebie i z taką miłością cały czas patrzyła na Twoją twarz, chciałam abyś o tym wiedział.
Paweł patrzył na mnie i nic nie mówił. Zbladł, na czole pojawił się pot.
Widziałam zdenerwowanie i dezorientacje Pawła.
– Acha, to dobrze – powiedział i odszedł.
Było mi strasznie głupio, nie wiedziałam jak się zachować. Cóż – gdybym nie powiedziała tego Pawłowi miałabym kaca moralnego. A gdy już wyszło to ze mnie poczułam ulgę i chciałam być pewna, że Paweł poradzi sobie z tym.
Przez dwa dni nie zbliżał się do mnie, omijał mnie szerokim łukiem, było mi trochę przykro, bo nawet cześć nie odpowiadał.
Na trzeci dzień poprosił mnie na bok, schowaliśmy się zupełnie na końcu hali miedzy regałami.
Paweł przepraszał mnie za swoje zachowanie, ale to co usłyszał było dla niego ogromnym szokiem. Nie potrafił racjonalnie myśleć. Nie spał przez dwie noce, ciągle modlił się za dusze mamy.
Ze łzami w oczach opowiadał, że jego mama zmarła 5 lat temu, jest pochowana w Warszawie. Jak tam mieszkał to co roku chodził na jej grób z kwiatami i zapalał znicz. Tak było przez cztery lata. W ten dzień, gdy powiedziałam o jego mamie, to była piąta rocznica śmierci. Bardzo szlochał mówiąc, że zupełnie zapomniał i nie był na jej grobie.
To przez ta przeprowadzkę, przez zmianę pracy. Gdy już się trochę uspokoił opowiadał, że jego mama była bardzo dobrym człowiekiem, ostatnią kromkę chleba oddałaby nawet obcemu, byle człowiek nie był głodny. Pojawił się nawet uśmiech w momencie wspomnień, widać bardzo ją kochał.
– Ania, czy widzisz ja teraz?
– Nie Paweł, teraz nie widzę jej, ale wiem że jest i słyszy Ciebie – odpowiedziałam.
– Ania powiedz jej, że ją bardzo przepraszam, że ją kocham, że tęsknię za nią, tak bardzo tęsknię – mówił przez łzy.
– Paweł, ja nie muszę jej mówić, ona Ciebie słyszy.
– Zapytaj Ania, co mogę dla niej zrobić, czy jest jej tam dobrze?
– Paweł, mogę zapytać, jak będę w domu sobie medytować, jeśli będzie chciała przyjść to przyjdzie. Ja nie przywołuję duchów – tłumaczyłam Pawłowi.
Tak sobie siedzieliśmy miedzy regałami, ale coraz więcej gapiów zaczęło przychodzić. Nie wiedzieli co się dzieje, dlaczego Paweł płacze?
Czas było przerwać rozmowę i wrócić do pracy, aby nie było jeszcze większej sensacji.
Po powrocie do domu, postanowiłam jeszcze chwilkę pomedytować. Po paru minutach zobaczyłam mamę Pawła na przeciwko mnie.
– Przekaż Pawłowi, że ma modlić się za swoja żonę. Niech bardzo modli się za swoja żonę codziennie. Ciężka choroba może zmienić im życie, przyjdę po żonę Pawła, niech on kocha swoja żonę i modli się za nią w każdej chwili wolnej, gdy umysł nie jest zajęty światem fizycznym i serce płynie w kierunku Najwyższego Serca Miłosiernego… Na drugi dzień przekazałam informacje Pawłowi.
Zdziwił się trochę .Ale skoro mama kazała, będzie modlił się za swoją żonę.
Nie powiedziałam o śmierci, czasami wole ukryć przykre informacje.
Wierzę, że wszystko można zmienić i nie wolno nikomu zabierać nadziei.
Paweł przestał przychodzić do pracy, dowiedziałam się, że znalazł inną lepiej płatną. Było mi smutno, polubiłam go. A poza tym byłam ciekawa, jak to wszystko się potoczy dalej.
Minęły kolejne dwa miesiące – zadzwonił Paweł.
Przepraszał, że się nie pożegnał, ale dostał zdecydowanie lepszą ofertę pracę, więc z dnia na dzień zrezygnował z hurtowni farmaceutycznej.
Zapytałam jak się czuje jego żona.
Powiedział, że miała mocny udar. Lekarze stwierdzili, że miała dużo szczęścia. Jednak połowa ciała jest ma niewładna – ale pomalutku paraliż ustępuje. Rehabilitacja jej pomaga i nawet zaczyna mówić i sama jeść.
Dziękował swojej mamie, że gdyby nie ona, gdyby nie powiedziała o modlitwie, że ma zaufać – pewnie byłby już wdowcem. Dzięki tej sytuacji nabrali większej wiary, że tamten świat istniej, że nasi bliscy opiekują się na nami. Sam Paweł przyznał, że są bardzo kościelni i bardzo wierzący a ta sytuacja kłóci się z ich poglądami wyniesionymi z nauk biblijnych.
No cóż, zostawiłam ten temat im do rozmyślań, jak również dla Was czytelników.
Jednak nasuwa się pytanie: Czy to był zbieg okoliczności czy przypadek?
Paweł trafił do pracy do hurtowni, gdzie ja pracowałam. Niby tylko na miesiąc, ale wystarczyło, aby jego ś.p. mama przekazała informacje o zagrożeniu ale również nadziei.
Takie chwile są bardzo piękne i bardzo wzruszające.
Dają też do myślenia, nawołują do refleksji nad sensem istnienia.
Na ten krótki czas, który mamy na ziemi warto kochać, bawić się, zdobywać doświadczenia i wiedzę, pomagać innym, poznawać świat. Tego nikt nam nie zabierze, ale jak bardzo wzbogaci nasza Duszę.