Podróż w Gwatemali do kompleksu El Mirador, aby zrobić ceremonię na piramidzie La Dante.
Świat Ducha jest piękny, pełen nadziei, miłości, tolerancji i opieki.
Wystarczy się na ten świat bardzo otworzyć, wtedy pokonuje się nawet dżunglę w Gwatemali z wiarą, że nie jesteśmy sami.
05 października – drugi dzień wyprawy w dżungli (zapiski z pamiętnika).
Pobudka o 7:00 rano, śniadanie już na nas czeka. Ruszamy o 8:30. Zwijamy namioty i ładujemy je na muły. Tak samo jedzenie, wodę pitną, garnki.
Chyba wszyscy mieliśmy zakwasy w nogach, ale co tam – idziemy dalej. W drugi dzień mamy do przejścia około 30 km.
Znowu pada deszcz, ale po chwili wychodzi słońce. Jest bardzo duszno.
Jak nie pada to i tak człowiek jest mokry. 98% wilgotności w powietrzu- nawet jak człowiek stoi to się poci. Przewodnik, który zawsze idzie pierwszy w grupie– maczetą toruje nam drogę. Ciągle powtarza, aby omijać krzaki i inne zarośla, bo na nich są jadowite pająki wielkości pięści. W czasie marszu zazwyczaj spoglądaliśmy pod stopy, aby nie potknąć się o korzenie lub liany – nikt nie zwracał uwagi na pająki czy jadowite mrówki.
W drugi dzień przedzierania się przez dżunglę– zaczęły się choroby.
Niektórzy z nas mieli biegunkę, mdłości a nawet gorączkę. Musieliśmy zrobić godzinny odpoczynek, chociaż przewodnikom zależało, aby dojść do obozowiska za dnia. Ale dwie osoby z grupy nie dawały już rady. Mimo, że siedzieli na mułach – byli tak wycieńczeni fizycznie, że zsuwali się na ziemię. Przewodnicy rozpalili ognisko, nazrywali liści z pobliskich krzaków, zrobili herbatę. Chorzy wypili te ziółka. Dziewczyna nabrała po nich tyle siły, że śpiewała nam podczas dalszej drogi. Ale kolega, niestety– nadal był chory, z powodu wysokiej gorączki traciliśmy z nim kontakt.
Podczas naszego marszu szliśmy gęsiego– jeden za drugim. Muły szły z przodu i na samym końcu naszej grupy. W pewnym momencie muły zrobiły się bardzo niespokojne- przewodnicy powiedzieli, że jest to ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem. Okazało się, że z oddali słyszały grzechotnika, który pojawił się na drodze i nie zezwolił na przejście.
Pierwszy raz w życiu słyszałam przerażający syk grzechotnika. Muły nie chciały przejść, wycofywały się. Przewodnicy zastanawiali się co zrobić.
Czy przeprowadzić grupę inną drogą, a może jednak maczetą zabić węża.
Iwona, która na kursie Silvy nauczyła się „rozmawiać ze zwierzętami“, połączyła się w myślach z grzechotnikiem i tłumaczyła mu, że tylko chcemy przejść, że nic złego mu nie zrobimy, że ma nam dać tylko przejść, a my pójdziemy dalej opuszczając jego teren.
Wąż przestał grzechotać, zmienił pozycję z ataku – na wycofanego.
Przewodnicy stali jak mur między grzechotnikiem a grupą, torując drogę do przejścia. Udało się – szliśmy dalej. Około 17:00 doszliśmy do bazy archeologicznej. Było jeszcze jasno, więc zdążyliśmy rozbić namioty, wykąpać się w deszczówce i zjeść kolację.